czwartek, 28 maja 2015

Chłopak czy dziewczyna?!

Jedną z pierwszych myśli, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży było "kto jest w środku". Oczywiście jeszcze wcześniej pomyślałam o tym, żeby szybko umówić się na wizytę z moim lekarzem i zobaczyć czy wszystko z nami ok. Kiedy już wiedziałam, że nie ma się czym martwić przyszły myśli kogo tu mamy. 



Kiedyś, aby dowiedzieć się kogo mama nosi pod serduszkiem musiała troszkę czekać. Dawało to smaczku każdej wizycie u lekarza, bo na tą informację czeka się i czeka (chociażby z czystej ciekawości). 

Niektórzy rodzice decydują się na "życie w niewiedzy". My za pierwszym i drugim razem chcieliśmy wiedzieć kogo mamy się spodziewać po drugiej stronie brzucha.  Rozpieszczeni przez pana doktora poprzednim razem, zdawaliśmy sobie sprawę, że dowiemy się szybko. Nie było inaczej. Na drugiej, albo trzeciej wizycie lekarz nie miał już żadnych wątpliwości. 

Teraz kiedy jest już wszystko jasne łatwiej myśli się o tym kto jest brzuchu. Nie miałam wymagań co do płci. Gdyby okazało się, że chłopak to - super. Już jeden jest w domu, a mała różnica wieku sprawiłaby, że będą się super bawić. Nie mówiąc już o aspektach ekonomicznych, bo przecież wszystko dla chłopca mamy. Jeśli jednak w brzuchu byłaby dziewczynka to też super wiadomość. Każda mama marzy o ubieraniu córeczki w śliczne sukienki, zaplataniu warkoczyków etc. Do tego w zabawkach nie byłoby takiej monotematyczności, bo ciągle tylko auta, koparki i traktory.

Jak widać każda opcja, czy to niebieska, czy to różowa ma swoje plusy. Przynajmniej tak to sobie tłumaczymy ;). Płeć dzidziucha to jednak taki temat, że sobie możemy chcieć, możemy sobie planować, a co z tego wyjdzie to zupełnie inna sprawa. Dobrze, że na nic się nie nastawialiśmy.

Oczywiście Łukasz też został poinformowany kto będzie teraz najmłodszy w domu. Przyjął do spokojnie. Myślę, że jest to spowodowane wewnętrznym luzem Młodego, który nie do końca "przyjmuje" co się dzieje ;). Słowo braciszek również wymawia na tylko sobie znany sposób. Tak więc jak widzicie w naszym domu kobiety będą stanowić mniejszość. Trzech chłopaków i jedna dziewczyna. Nie ma wyjścia - będziemy musieli popracować nad zmianą tych proporcji.

środa, 27 maja 2015

Słownik łukaszowo-polski

Tak sobie trochę gadulimy. Nie tylko my z Młodym, ale Młody też z nami. Na początku były to pojedyncze słowa, ale teraz książkę można by napisać. 



Wyrazy ewoluują. Zaczynają nabierać wydźwięk co raz bardziej zbliżony do tych, które my znamy. Czasami na początku są "niepodobne do nikogo", ale później nabierają kształtu, wydźwięku oraz akcentu. Bawią, rozśmieszają, poprawiają humor. Łukasz staje się gumowym uchem, więc szczególną uwagę trzeba zwracać na to co się mówi, jakich słów się używa. 

Przedstawię Wam teraz kilka łukaszowych wersji powszechnie znanych i używanych słów w języku polskim. Nie powinny być zaskoczeniem, a jedynie ich interpretacja przez autora może wzbudzać zainteresowanie. Fakt faktem sam autor języka ma na tyle opracowaną wymowę, że ja napisanymi wyrazami nie oddam ich prawdziwego piękna.



Nie pisałam już tych słów, które powszechnie są przez dzieci używane. Na przykład koko, albo dada są w większości osób dobrze znane. Nie ukrywam, że w tym całym zestawieniu najważniejsza jest parka, czyli koparka. Mały rozpoczyna i kończy dzień z tym wyrazem na ustach. Wszędzie widzi koparki, a sam jest szczęśliwym posiadaczem kilku. 

Zdecydowanie muszę wprowadzić serię lekcji języka Łukasza. Wszystko wskazuje na to, że z dnia na dzień materiału do nauki będzie co raz więcej. Mamy jeszcze w ofercie kilka słów, które czekają na przetłumaczenie. Może sytuacje z tego tygodnia rozwiążą zagadkę co one na prawdę znaczą.

wtorek, 26 maja 2015

Meliso! Moja przyjaciółko!

Kobieta w ciąży przed jakimkolwiek wyborem zastanawia się 100 razy. Myśli czy jest to dobre, czy potrzebne, a przede wszystkim, czy nie zaszkodzi dziecku i jej. Przez pierwsze 9 miesięcy wszystko jest brane pod lupę, a później jeśli mama karmi piersią, zanim weźmie cokolwiek do ust to zastanowi się trzy razy. 



Na wszelkiego rodzaju dolegliwości często radzone nam herbatki ziołowe traktowane jako "delikatne" a skuteczne. Nic bardziej mylnego. Przy stosowaniu ziół nie wiemy dokładnie co i w jakiej dawce spożywamy oraz jak to działa na maleństwo. Dlatego w tym przypadku szczególnie trzeba się zastanowić nad wyborem. 

Dzisiaj przedstawię Wam moją ciążową, ziołową przyjaciółkę, która zastępuje mi inne rozwiązania niedopuszczalne w ciąży. Melisa, bo o tym zielu mowa, jest bardzo dobrym wyborem w czasie ciążowych dolegliwości. Przede wszystkim pomoże przyszłym mamom uporać się z niepokojami, strachem, lękiem, zdenerwowaniem. Herbatka z melisy przed snem ułatwia zasypianie i przespanie nocy. Dodatkowo okazuje się, że jest to sposób na bóle głowy, nadciśnienie, problemy trawienne, dolegliwości ze strony żołądka oraz schorzenia dróg moczowych. Przyszłe mamy, które cierpią na poranne mdłości mogą uporać się z tymi problemami właśnie dzięki herbatce z melisy. 



Nie wszyscy wiedzą, że zioło to można również stosować zewnętrznie. Przykładana na owrzodzenia, skaleczenia lub oparzenia przyspieszy regenerację skóry. Idealnie sprawdzi się również w przypadku ukąszeń przez komary, przyłożona do tych miejsc łagodzi świąd. 

Ja osobiście chętnie stosuję herbatki z melisy. Przede wszystkimi dlatego, że bardzo lubię jej smak. Jeśli dodatkowo ma ona taki zbawienny wpływ na mnie - KUPUJĘ TO ! :)

niedziela, 24 maja 2015

22 tydzień ciąży

Kolejny tydzień za nami. Ten był pełen emocji i podróży. Pobyliśmy sobie troszkę tu, troszkę tam. Spotkaliśmy się z bliskimi i dalekimi ;) oraz jak to ostatnio bywa, na nic nie mieliśmy czasu.

Łukasz w tym tygodniu dał nam również do wiwatu. Humorami dorównywał największym wrażliwcom. Rollercoaster dobrego i złego humoru trwał przez kilka ostatnich dni. Nie wiem czy to kwestia pogody, ale jak przystało na matkę - tak to sobie tłumaczę ;). Okaże się co przyniesie dzisiejszy dzień.

Weekend spędziliśmy u teściów. Poznaliśmy małą Zośkę i nadenerwowaliśmy się na niemałego już Łukasza. Wrażeń moc, a tu jeszcze cała niedziela przed nami. Chłopaki poszli już na dwór, a ja nadrabiam zaległości w prasówce.


Mam nadzieję, że jak przystało na 22 tydzień zacznie się jakaś poprawa humoru, bo jak na razie nastrój z ostatniego tygodnia nie należał do najlepszych. Brak mocy przerobowej i przytłaczanie wszystkim. Aż nie wiem co mi się stało, dlatego trzymam kciuki za ten tydzień.





sobota, 23 maja 2015

Widziałam Avengers: Czas ultronów i co z tego?!

Jaka radość mnie spotkała. W minionym tygodniu spędziłam wieczór w kinie. Och, jak dawno mnie tam nie było. Nie ma co ukrywać, że nie zawsze się chce, a czasy kiedy praktycznie 2-3 razy w miesiącu bywałam na seansie mam dawno za sobą. Teraz kiedy obowiązków przybywa, a dziwnie czasu jest co raz mniej, nie starcza tego drugiego na kinowe przyjemności. Właściwie to źle mówię, bo dla chcącego nic trudnego, ale ... najzwyczajniej w świecie nie chce się kombinować. 
Wyjątek zrobiłam w środę. Młodego sprzedałam babci, zmotywowałam męża i ruszyliśmy do kina. Wybór padł na nowych Avengersów. Jestem dużą fanką serii z takim poczuciem humoru. Do tego mój kochany Robert Downey Jr i nic więcej od życia nie potrzebuję. Pełna podekscytowania usiadłam w wygodnym, kinowym fotelu i ... po wszystkim nie wiedziałam co mam powiedzieć.



Zacznę od chwalenia. Nie zawiodłam się na dawce humoru. Twórcy serii raczą widza bardzo fajnym, sytuacyjnym humorem. Przeplatają sensację dowcipem, czym niejednokrotnie zaskakują. Uważam to za ogromny plus całej serii, bo pozwala pośmiać się, a nie tylko delektować się akcją. 

Oczywiście jak przystało na film akcji Czas ultronów przepełniony jest efektami specjalnymi. Na szczęście według mnie twórcy nie przesadzili z przeładowaniem filmu wybuchami oraz innymi gadżetami. Avengersi nie stają się nudni przez przewidywalny łomot, który za chwilę nastąpi.

No dobra, to co w takim razie jest nie tak?! Największym problemem jest ... Ultron. Przeciwnik naszej kochanej ekipy jest tak niedorzeczny, że to szok. Uważam, że autorzy scenariusz nie mieli kompletnie pomysłu na to, z kim mogą walczyć bohaterowi. Stworzyli, więc zły charakter biorąc trochę z poprzednich części oraz z Transformersów. To, że przeciwnik zostanie zniszczony nie znaczy, że zginął na zawsze, bo za chwilę pojawia się w innym miejscu. Jest to na tyle pokręcone, że kompletnie do mnie nie przemawia. 

Cały film, właśnie przez fabułę, uważam za nieco przerysowany. Nie zniechęcam Was jednak do pójścia do kina. Po prostu uprzedzam, że po wyjściu z kina możecie mieć wrażenie, że film nic Wam nie dał, bo ani to super śmieszne, ani super wciągające, bo minusy równoważą plusy. 

piątek, 22 maja 2015

Test obciążenia glukozą

Ta słodka przyjemność już za mną. Wczoraj od samego rana raczyłam się samymi słodkościami. Dokładnie było to 75 g słodkości. Na szczęście podczas pierwszej ciąży gładko przeszłam badanie. Nie bałam się próby, więc ze spokojem sama poszłam do przychodni. A co mi tam - chojrak ze mnie. Nie powiem, że nie wzdrygnęło mnie, bo to akurat zrobiłam dwa razy, ale dałam radę. Później tylko dwie godziny czytania w spokoju książki, kolejne kłucie i do domku. Sama przyjemność :).



Problem badania jest taki, że potrzeba do niego czasu. Co najmniej dwie godziny. W pierwszej ciąży to był pikuś. Co ja nie mam czasu?! To moje zadanie, żeby zadbać o wszystko co najlepsze dla maleństwa w tym wszelakie badania. Tym razem wygospodarowanie dwóch godzin bez młodego okazało się większym problemem. Podczas badania nie można się forsować, więc powiedzcie mi jak to jest możliwe z dwulatkiem? :D Na szczęście mam dobre duszyczki, które przejęły Łukasza na ten czas, a ja mogłam cieszyć się słodyczą przy książce ;).

Test najczęściej wykonywany jest między 24, a 28 tygodniem ciąży i pozwala wykryć cukrzycę ciążową. Nawet małe przekroczenie normy jest sygnałem ostrzegawczym. Przy niewielkich wartościach wystarczy wprowadzenie odpowiedniej diety. Problem pojawia się kiedy poziom glukozy po dwóch godzinach jest wysoki. Wtedy wszelkie decyzje podejmuje lekarz.

Ja swoje wyniki do wglądu miałam już wczoraj. Na szczęście wszystko jest w normie. Jednak, gdy w razie czego badanie wykaże nieprawidłowości - niczym się nie martwcie. Swoje kroki szybko skierujcie do lekarza, a ten doskonale będzie wiedział co ma robić.

środa, 20 maja 2015

21 tydzień ciąży!

Oj nadrabiamy zaległości. W poniedziałek popołudniu wróciliśmy z Krakowa, ale tyle było nadrabiania innych spraw, że dopiero dzisiaj udało mi się ogarnąć. Dlatego dzisiaj dopiero wstawiam zdjęcie z naszego 21. tygodnia. Tym razem na fotografii wszyscy, czyli cała nasz czwórka podczas odwiedzin na Jasnej Górze.


O całym naszym wypadzie będę musiała się rozpisać, bo był bardzo intensywny i magiczny jak cały Kraków ;). Łukasz też pozwolił rodzicom zobaczyć wszystko na co mieli ochotę i odetchnąć trochę, Zachęceni weekendem musimy zacząć planować kolejny wypad :).

czwartek, 14 maja 2015

Kolejna podróż!

Och, jak długo siedzieliśmy w domu. Dawno nigdzie się nie "zapuściliśmy". Po powrocie z nart w Austrii, tak się jakoś zakopaliśmy w tym naszym domku. Nie znaczy to, że nie wychodziliśmy z niego, ale nasze eskapady były dalekie od tych ulubionych. Ulubionych czyli takich, które wymagają super, mega, hiper organizacji, bo każdy kto ma dziecko wie, że praktycznie każdy wyjazd to duże przedsięwzięcie logistyczne. Wyjazd do dziadków na weekend równa się bagażnik zapełniony na maksa, a do tego milion myśli - czego jeszcze nie zabraliśmy.



Otoczka wyjazdów zniechęca. Tyle jest do załatwienia, do ogarnięcia. Nie dość, że czasami jest problem, żeby siebie spakować, a to jeszcze trzeba Maleństwo. No, a do tego musimy mieć coś z wróżki i przewidzieć wszystkie problemy, przeciwności losu i w ogóle. Na każdą okoliczność trzeba być przygotowanym.  A Matce czasami się nie chce. Ba, zwykłem człowiekowi się nie chce, a Matki to nadgatunek, któremu najczęściej się chce, chociaż czasami chce po prostu usiąść i ... posiedzieć.

Ale wracając do tematu. Po obejrzeniu się w lustrze stwierdziłam, że od tego siedzenia w domu zrobił mi się płaski tyłek, więc pora ruszyć. Do tego wszystkiego jeszcze sprawy prywatny i decyzja podjęta. Nadrabiamy kontakty i jedziemy do ... KRAKOWA.

W pierwszej stolicy Polski ostatni raz byłam ... z cztery lata temu. Wyjazd wspominam bardzo miło, a miasto oczarowało mnie swoim klimatem. Teraz pora zarazić sympatią pozostałą część rodzinki.

Niestety praca nie pozwala nam na długi wyjazd. Zdecydowanie będziemy za krótko, żeby się nagadać ze znajomymi oraz zobaczyć całą magię Krakowa. Ale chociaż troszkę pobędziemy i oderwiemy myśli od codzienności. Taki mały resecik, Trzymajcie kciuki, żeby pomógł, bo nie ukrywam, że mnie osobiście ostatnio szarpie. Mam na co zwalić - hormony, ale kurczę ile można ;).

Dobra! Koniec gadania! Teraz trzeba zrobić plan działania i wdrożyć go w życie - jutro popołudniu wyjazd, a tak mało czasu zostało. Trzymajcie kciuki!

P.S. Może ktoś mi poradzi co koniecznie zobaczyć i, gdzie pójść oprócz tych typowych atrakcji.




środa, 13 maja 2015

Sposób na poprawę humoru - zakupy!

Wczoraj ruszyliśmy na wiosenno-letnie zakupy. Brakowało mi dobrego humoru, więc postanowiłam starym, dobrym sposobem poprawić go sobie. Zawsze działało. Zapakowałam Młodego w auto i ruszyliśmy. Za cel obrałam największe centrum handlowe. Wszystko w jednym miejscu i spokój. W myślach już przymierzałam te wszystkie buty, sukienki, bluzki. Oczami wyobraźni widziałam jak podaję kasjerowi swoją złotą kartę (no przecież mówię, że oczami wyobraźni :P), płacę i wychodzę z masą toreb. Rzeczywistość okazała się z goła inna.



Nie powinnam się dziwić, bo od pierwszej ciąży już nic nie wygląda tak samo. Pierwszym sklepem jaki odwiedziłam był oczywiście - sklep dziecięcy. Wszystkie pozostałe miały w swojej nazwie również "kids". Tak więc ruszyła machina wielkich mamowych zakupów. Buciki dla synka, czapka dla synka, aaaa i jeszcze spodnie i bluzki oczywiście też dla synka. Grunt, żeby humor się poprawił.

W myślach przeanalizowałam, gdzie może być coś interesującego. Tyle rzeczy w internecie mi się podobało, więc wio. No i co z tego, że mi się podobało. W jednym ze sklepów przypomniało mi się, że jak ostatnio kupiłam Łukaszowi bluzki to wszędzie poszły oczka. Ba, kupiłam też mężowi tam bluzki i o dziwo też oczka puściły. Tak jak szybko weszłam tak szybko wyszłam. Kolejny sklep miał piękne ciuszki, ale dla maluszków, a nie takich king kongów jak Młody. Weszłam, obejrzałam na przyszłość i wyszłam. Do następnego szłam pełna nadziei. Zdarza mi się zaszaleć z zakupami na ich stronie, więc czemu nie na żywo w sklepie. Wchodzę a tam bieda. Jakbym była mamą małej dziewczynki to zawiesiłabym oko na kilku sukienkach, a tak to... sorry, ale gender mnie nie interesuje. Po kilku podobnie nieudanych próbach trafiłam do mojej oazy. Miejsca, gdzie nigdy się nie zawiodłam i tym razem wyszłam z reklamówką pełną ubrań.




No właściwie skłamałam. Kupiłam też coś sobie - dwa lakiery. Tak oto zakończmy dywagacje na temat zakupów matki ;).

wtorek, 12 maja 2015

Całe dni czekam na niego!

Na samą myśl robi mi się słabo. Nie jest to słabość z tych ograniczających. Jest to uczucie z grupy dających napęd i kopa do przodu. Chociaż logika podpowiada - daj se siana, nie przeginaj, serce mówi zupełnie co innego. 



Najgorsze są te chwile kiedy inni wodzą na pokuszenie. Wydaje mi się, że opanowałam się. Odciągnęłam myśli i  już jest gitara. Jestem panią swojego losu i ja decyduję. Wtedy najczęściej pojawia się ON - mój mąż. Już niech będzie, że go napiszę z wielkiej, bo w końcu sama se chłopa wybrałam to niech ma. Tak, więc ON szepnie jedno słowo - dzisiaj! I już koniec, żeby nie rzec, 
I D$%A z samokontroli. Zasiane ziarno kiełkuje, a wieczorem są tego efekty. 

Konsekwencje wychodzą szybko. Wszystko odbija mi się czkawką i to prędzej niż bym tego sobie życzyła. Teraz jak tak sobie pomyślę, to zresztą nigdy nic mi nie uchodziło na sucho. Nauczona doświadczeniem, już w dzieciństwie, wolałam się sama przyznać to zbrodni, niż później bekać podwójnie. Tak jakoś łagodniej podchodzi się do sprawy jak winowajca sam przyjdzie i się przyzna. Akurat w tej sprawie przyznawanie nic nie daje. Wszystko trzeba przyjąć na klatę.

Problem jest wtedy kiedy ulegnie nie tylko głowa, ale trzewia wewnątrz brzucha. Jak jedno z drugim nie idzie w parze to jeszcze luzik. Jedno się wyłączy, a drugie przejmie kontrolę i jakoś idzie. Są jednak takie dni, kiedy mózg i żołądek grają do tej samej bramki. Wtedy to jest kaszana. Nic tylko zamknąć się w ciemnym pokoju bez okien i bez telefonu. Jedyna nadzieja, że uda się ustrzec przed apokalipsą. 




I właśnie takie bagno spotkało mnie wczoraj. No nie ma co aż tak narzekać. Jestem duża i wiem co robię, chociaż w teorii. Uległam! Kiedyś jeszcze grzeszyłam na mieście, ale teraz wiem, że to nie ma sensu. Zbyt duże ryzyko, że coś pójdzie nie tak i nie dość, że konsekwencje będą straszne, to jeszcze w sumie nie taka przyjemność jakiej można się spodziewać. Teraz jestem zwolenniczką psocenia w domowym zaciszu, ale kto by nie uległ pokusie zjedzenia takiego pysznego hamburgera. 

poniedziałek, 11 maja 2015

Wybory - dziecięcy obowiązek

Komentować wczorajszych wydarzeń nie będę. Zresztą każdy ma swoje zdanie, a MTD to nie jest akurat miejsce na polityczne wycieczki. My swój obowiązek spełniliśmy i mimo zmęczenia ruszyliśmy rodzinnie do urny. 



Udało nam się połączyć przyjemne z pożytecznym. Najpierw wizyta w "głosowalni",a później spacer do dziadków. Ten drugi zakończył się interesującym powrotem do domu.  

Na pewno wszyscy dookoła wiedzieli, że wracamy. Łukasz postanowił zabrać ze sobą do domu kochaną "parkę", czyli koparkę i przyczepę. Chłopak potrafi się ustawić. Od ciężkiej roboty ma ojca. Dlatego każdy dostał swój pojazd i ruszyli w drogę.






Już wiemy jaki będzie motyw przewodni w zabawach w najbliższym tygodniu :).

niedziela, 10 maja 2015

20 tydzień - weselnie

Zdecydowanie pora rozpocząć swoje cotygodniowe meldowanie się ze stanu brzuchola. Półmetek już za nami. Tanecznym krokiem weszliśmy w 20 tydzień. Spędziliśmy super wieczór na weselu znajomych. Szampańska zabawa, ale niestety nie w moim wykonaniu. Za to oczywiście nogi od tańca bolały. Wesele skończyło się oczywiście nad ranem. Po odśpiewaniu "Kiedy ranne wstają zorze..." zapakowaliśmy się w samochód i szybki powrót do domu. Całe szczęście, że mimo powrotu do domu po godzinie 5 - nie musieliśmy do Łukasza wstawać o 7 :). Dziękujemy za instytucję babci :). 

No to pora pochwalić się brzuchem. Co prawda nie zrobiłam zdjęcia samego "zainteresowana", ale tym razem pojawimy się z mężem w outficie weselnym. 


No nic, resztę dzisiejszego dnia spędzimy leniwie. Trzeba zregenerować siły, bo snu było mało :).

sobota, 9 maja 2015

Wiosenne porządki w ogródku

Wczoraj pełną parą ruszyły porządki w ogrodzie. Decyzja dojrzewała u nas długo. Znaczy się u dziadka Łukasza, bo babcia wiedziała od razu - oczko trzeba zasypać. Nie starczy nerwów na pilnowanie młodego biegającego po ogrodzie i patrzenie czy nie wpada do stawku. Tym bardziej, że jest on głęboki. Zresztą obojętnie jak duży byłby - stanowi niebezpieczeństwo.



Zaczęliśmy od wypuszczania wody i wyciągania kamieni oraz roślinek. Staw jest jednak na tyle zadomowiony w obecnym miejscu, że to nie była jednodniowa akcja. Pracowali wszyscy, babcia, tata i oczywiście  Łukasz. Mama może by i chciała, ale po pierwsze nie pozwolili, a po drugie musiała biegać za młodym, który był wszędzie. 








Przy okazji rozbiórki oczka niestety, ale kilku dotychczasowych jego mieszkańców zostanie bez domu. W taki oto sposób Łukasz poznał żabki i traszki. Tą pierwszą ochoczo nawet chciał całować, w nadziei, że to księżniczka. Na szczęście mama w porę zareagowała. Okazałoby się, że faktycznie jakaś królowa i już bym ją miała na głowie :P. A tak to przecież mam jeszcze czas na bycie teściową ;).




 Kiedy babcia i tata dzielnie pracowali przy stawie (patrz wyżej) my z Łukaszem pokonywaliśmy kilometrówki po ogrodzie. Nie dość, że trzeba było chodzić i chodzić i chodzić, to jeszcze musiałam zwalczać te bardzo "mądre" pomysły synka. Oczywiście najlepsza zabawa to ta zabroniona, więc walki było co nie miara, ale tak to już jest.






 Na koniec uaktywnił się dziadek z zadaniem dla młodego. Koszenie trawy. O tak! To jest to co Łukasz bardzo lubi. Na chwilę mama miała spokój. Niestety nie trwało to długo, ale za to po kolejnym dniu spędzonym prawie całkowicie na dworze, noc to przespana bajka ;).







piątek, 8 maja 2015

Podnoszenie ciężarów w ciąży

Trafiłam ostatnio na zdjęcia kobiety w ciąży. I nie było w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ta przyszła mama do ostatnich dni przed ciążą nie zrezygnowała z treningów. Podnosiła ciężary nawet na dwa tygodnie przed porodem. Zdjęciami ze swoich treningów pochwaliła się w internecie. Oczywiście spłynęła na nią fala krytyki.


Okazało się jednak, że z dzieckiem wszystko ok. Jest to zdrowy, uśmiechnięty chłopiec. A mama... Mama już trzy tygodnie po porodzie powróciła na salę ćwiczeń o czym przekonują zdjęcia.





Ciekawa jestem jaki Wy macie stosunek do tego typu zachowań przyszłych mam?!

czwartek, 7 maja 2015

Majówkowe story c.d.

O tym, że majówka to czas, na którym wszyscy czekają, to już pisałam. Zresztą każdy z nas wie ile emocji przynosi ten wyjątkowy weekend. Plany, grille, znajomi i rodzina. Do tego słoneczko i czas spędzony na świeżym powietrzu - oczywiście o ile pogoda na to pozwoli. Ja zresztą pamiętam swoje licealne i studenckie majówki, kiedy to mimo deszczu i niesprzyjającej pogody i tak dni mijały pod chmurką. Na szczęście i niestety te czasy już za mną. 

Przedwczoraj pisałam o pierwszym dniu naszej tegorocznej majówki. Pora dokończyć historię i pokazać jak mijał nam, a przede wszystkim Łukaszowi, drugi dzień minionego weekendu.



Tym razem postawiliśmy na sport. Biegi synek ma już opanowane do perfekcji. Zarówno te z przeszkodami, jak i po trudnym terenie, czy  też po równej nawierzchni. Nie stanowi to dla niego różnicy. Teraz uzupełnia swoje sporty o hulajnogę biegową. Wiem, że to dość śmieszna nazwa, ale nie wiem jak lepiej opisać Łukasza pojazd. Nie jest to rowerek biegowy, a porusza się na nim przez odpychanie oraz nie jest to jeszcze hulajnoga, chociaż za chwilę może być. No tak nic nie ułatwiłam, ale technicznie będę musiała później przybliżyć ten sprzęt. 






Najważniejsze, że młodemu jazda sprawia przyjemność. Hulajnoga jest elementem obowiązkowym na każdym spacerze. Zresztą wyjście bez niej z domu kończy się aferą. Dlatego nie zdziwiło nas to, że właśnie sobotę spędziliśmy z Łukaszem przed domem dziadków na chodniku. Dodatkowo nie lada atrakcją była wybrukowana górka. Tam dopiero nabierało się prędkości. 




Oczywiście przy tak super zabawie nie można zapomnieć o bezpieczeństwie. Widząc jak Łukasz nabiera prędkości oraz dbając o jego zdrowie zdecydowaliśmy się kupić mu kask. Na początku nie byliśmy pewni, czy młody będzie miał ochotę go zakładać i z nim jeździć. Okazało się jednak, że "ka" bo tak nazywa kask, jest niezbędny nie tylko na hulajnodze, ale również w domu podczas zabawy. Bez żadnych problemów, wręcz z radością zakłada go na głowę.



Dopełnieniem wszystkiego są ubrania, które nie krępują ruchów. Tym razem postawiliśmy na bluzę i kamizelkę Zary oraz jeansy H&M'u. Do tego buty, które nie boją się ostrego hamowania i czego tu chcieć więcej.

My po takiej sobocie, spełnieni kładliśmy się do łóżka. Łukaszowi było co prawda ciągle mało, ale my za to po raz kolejny pokonaliśmy swoje słabości. Nie sądziliśmy, że mamy tyle siły, żeby za nim biegać ;).
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...